aktualności
Dywagacje przedmeczowe
Liverpool pod wodzą Rafaela Beniteza jeszcze nigdy nie strzelił bramki na Stamford Bridge. Dziś musi przełamać tę passę, jeśli chce wystąpić w trzecim finale Ligi Mistrzów w ostatnich czterech latach.
Liverpool, żeby awansować, musi na Stamford Bridge wygrać albo zremisować przynajmniej 2:2. Jak to zrobić, skoro od sierpnia 2004 r. "The Reds" nie tylko nie wygrali żadnego z ośmiu meczów na boisku Chelsea, ale nawet nie zdobyli w Londynie bramki? W dodatku "The Blues" wyśrubowali rekord nieprzegranych spotkań u siebie z rywalami z Anglii do 102.
Ostatni raz schodzili ze Stamford Bridge pokonani w lutym 2004 r., kiedy ich trenerem był jeszcze Claudio Ranieri. Sam Liverpool ostatniego gola na stadionie Chelsea zdobył Bruno Cheyrou 7 stycznia 2004 roku.
Benitez uważa, że to Chelsea może nie wytrzymać presji.
Dwa razy przegrali z nami batalię o finał Ligi Mistrzów. Teraz wydaje im się, że są już tak blisko. Po wyniku w pierwszym spotkaniu czują ogromną presję. To po prostu nie może pozostać bez wpływu na ich psychikę - stwierdził Hiszpan, który w najdrobniejszych detalach skalkulował wszelkie możliwe wydarzenia, jakie czekają jego drużynę w rewanżu.
Zgromadził i przestudiował w swoim laptopie wszystko, np. walkę o piłkę w powietrzu i na ziemi w rożnych strefach boiska. To niezwykły szczególarz. Jak mi powie, żebym stał w pewnej chwili pięć metrów od linii bramkowej, a ja będę stał sześć, to okaże się, że właśnie o ten jeden za dużo do zdobycia bramki. Ma sposób na wygranie z Chelsea, teraz zależy od nas, żeby jego pomysły wcielić w życie - opowiada o trenerze Fernando Torres.
Hiszpański napastnik odpoczywał podczas weekendowego meczu w lidze z Birmingham (2:2). Na ławce siedzieli też Gerrard i Jamie Carragher.
W Chelsea nie odpoczywał nikt. Avram Grant rzucił przeciwko Manchesterowi United najsilniejszy skład. Zabrakło tylko Franka Lamparda, któremu zmarła matka.
Benitezowi jedna rzecz spędza sen z powiek. Przeanalizował nie tylko styl gry rywali, ale i pracę włoskiego sędziego Roberto Rossettiego, który poprowadzi spotkanie. I stwierdził, że z sześciu spotkań, które prowadził w tym sezonie Ligi Mistrzów, pięć wygrali gospodarze. Może to oznaczać, że Włoch ulega atmosferze trybun.
Hiszpan zaś wciąż nosi w sobie pretensje za błędy Konrada Plautza z pierwszego spotkania, którego jego zdaniem kosztowały "The Reds" zwycięstwo.
Mam nadzieję, że pan Rossetti okaże się na tyle doświadczony i silny, by oprzeć się presji kibiców - stwierdził Benitez.
Reklama:
Oceń tego newsa: